wtorek, 11 sierpnia 2009

Prawie wakacyjnie

Są wakacje, tak więc w zasadzie powinno być wakacyjnie ;) W tym okresie dominuje wzrost "chorowitości" i "tragicznych" wypadków u młodych ludzi. Fakt: więcej wolnego czasu = więcej głupich pomysłów, nierzadko pod wpływem alkoholu lub innych środków mniej lub bardziej odurzających. Nie o tym jednak chcę pisać bo uważam, że wystarczająco miejsca poświęca się temu co roku w prasie i telewizji. Jeżeli do kogoś nadal nie trafiają oficjalne komunikaty ostrzegające i inne tego typu rzeczy no to cóż....

Ta historia niekoniecznie będzie wakacyjna, zdarzyć się mogła w każdym innym czasie. Czy jest zabawna? Ciężko powiedzieć... Mnie śmieszyła tylko za pierwszym razem. W momencie kiedy zaczęła się powtarzać (oczywiście pacjentka inna) stała się po prostu nudna. Bardzo dużo kobiet nosi tipsy, tak więc jest to też dla nich przestroga... uważajcie bo może później będzie trzeba skorzystać z pomocy chirurga lub innego specjalisty ;)

Wczesny, ciepły wieczór. Powoli otwierają się drzwi i widać jak wchodzi jakiś młody mężczyzna: "Dobry wieczór... bo mojej dziewczynie coś się z paznokciem stało...". Paznokieć, jak paznokieć... na pewno nie stan zagrożenia życia ale zobaczyć trzeba. Najpierw okazało się, że dziewczyna zahaczyła swoim pięknym, długim paznokciem o bluzę. Później okazało się, że paznokieć to tips i że... się złamał... Mina lekarza kiedy to usłyszał bezcenna :)) Właściwie to do tej pory nie do końca wiem czego oczekiwała od chirurga - przyszycia go? przyklejenia na kropelkę? Pewnie ją bolało, nie mówię że nie... ale hmm...

Zostawiam to bez odpowiedzi, czy to ostry przypadek??

wtorek, 17 lutego 2009

Złamany palec

Zaraz na początku mojej "kariery" na Izbie Przyjęć trafiła się mi sytuacja, której chyba nigdy nie zapomnę. Zawiozłam na rtg młodego chłopaka, który grał w koszykówkę i doznał urazu ręki. Był trochę przestraszony, że to coś poważnego i że nie będzie mógł jutro iść do pracy. Po prześwietleniu, czekając na płytkę zostałam chwilę w pracowni, gdzie pani techniczka obrabiała zdjęcie. Przy okazji chciałam "błysnąć" swoją świeżo nabytą wiedzą. Zdjęcie oczywiście zobaczyłam i dojrzałam tam złamanego palca (dzisiaj się zastanawiam gdzie ja oczy wtedy miałam ;)). Wyszłam z triumfalnym uśmiechem, zadowolona, że będę mogła odpowiedzieć na ewentualne pytania pacjenta. Powiedziałam mu, że na prześwietleniu bardzo dobrze widać złamany palec, że dostanie pewnie gips na 3-4 tygodnie... Słowem nastraszyłam go jeszcze bardziej.
Pół godziny później chłopak wyszedł od nas bardzo zadowolony. Złamany palec okazał się tylko stłuczeniem (albo czymś równie mało istotnym bo nie pamiętam dokładnie).
Teraz nie odpowiadam już na pytania pacjentów, co wyszło w badaniach, czy to dobrze, czy źle, jaka diagnoza itp. Zawsze powtarzam, że od tego jest lekarz.
To jedno (na szczęście drobne i bez żadnych konsekwencji) zdarzenie nauczyło mnie, że nie należy być zbyt pewnym siebie, nie starać się być najmądrzejszym i podchodzić do wszystkiego z odrobiną pokory.

piątek, 13 lutego 2009

Który by tu wybrać?

Stwierdziłam ostatnio, że jeden dyżur w dniu, w którym nasz szpital obsługuje wszystkie ostre dyżury jest lepszy od miesięcznego karnetu na siłownię :) Wystarczy kilku pacjentów, którym trzeba zamontować pasy, a na drugi dzień czuje się każdy mięsień. Samo pobranie krwi wymaga mnóstwo wysiłku, nie mówiąc o założeniu pampersa, czy przebraniu. Tak, po takim dyżurze każdy jest wyczerpany, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Na szczęście są sytuacje, które powodują "rozładowanie atmosfery". Przykład z dzisiaj: przychodzi do nas młoda, elegancka pani, której na oko nic nie dolega. Wiadomo jednak, że na oko to pacjenta się nie zbada, więc grzecznym tonem pytam "co się stało?"
Pani równie grzecznie odpowiada, że słyszała że mamy "ostrą naczyniówkę" i że jeżeli tak, to ona by chciała, żeby lekarz ją obejrzał
Zanim zdążyłam odpowiedzieć Pani pyta czy mamy też ostry dyżur neurochirurgiczny.
Odpowiadam twierdząco.
Na to Pani z rozbrajającym uśmiechem: "A jakie jeszcze ostre dyżury tu dzisiaj są? Bo może ja bym się jeszcze na jakiś zapisała."
Taak, ja bym proponowała "ostry psychiatryczny". Ale to już zachowałam dla siebie.

Naprawdę nie rozumiem takich osób. W końcu od leczenia jest POZ, a nie izba przyjęć, czy SOR. W dzisiejszym, zabieganym świecie, prościej jest przyjść na izbę przyjęć, gdy coś boli, dostać na szybko jakiś lek (może przy okazji jakaś diagnostyka się trafi?) i oczywiście zlekceważyć radę doktora, żeby skontrolować się u lekarza rodzinnego. Po co, skoro na razie (bo działa środek przeciwbólowy) nie boli, a jak zacznie, to znowu można iść na izbę przyjęć.

piątek, 23 stycznia 2009

Krótka rozmowa

Rozmowa z pewną Panią, która prawie taranując drzwi przyszła na Ostrą Izbę.
- Dzień dobry, bo mnie tu odesłali z przychodni... tu do Was na Ostry Dyżur.
- Ale co Pani dolega? Co się dzieje?
- Przeziębiona jestem, a w przychodni nie ma akurat mojego lekarza.
- No ale tu jest Ostry Dyżur, to jakiego chce Pani tu lekarza?
- No jak to jakiego? Rodzinnego...

Ręce opadają. Chociaż patrząc obiektywnie to trzeba również "pogratulować" osobom z przychodni, które odsyłają pacjentów z PRZEZIĘBIENIEM na ostry dyżur.

środa, 21 stycznia 2009

Symulanci

Usłyszane od męża, który czekał w poczekalni (na przeciwko wejścia dla karetek) aż skończę pracę. Siedzi spokojnie na krzesełku i słyszy dochodzące zza drzwi jęki i okrzyki. Po chwili na poczekalnie wchodzą ratownicy z bardzo krzyczącym i wręcz zwijającym się z bólu pacjentem (prawdopodobnie uraz nogi). Mija około 20-30 minut, ten sam mężczyzna kroczy po korytarzu w stronę wyjścia, przebierając żwawo nogami, jak gdyby nigdy nic go nie bolało, na twarzy pogodny uśmiech. Normalnie, nasi lekarze cuda czynią, mają "ręce, które leczą".

I przypomniał się mi od razu przypadek chłopaka, który był zaopatrywany u nas na Ostrym Dyżurze (również jakiś uraz nogi). Po kilku dniach przyszedł do nas z powrotem. Oczywiście wszedł o kulach, z miną cierpiętnika - a nuż ktoś przepuści w kolejce. Chciał zwolnienie z pracy. Ciężko było wytłumaczyć, że na Izbie Przyjęć nikt czegoś takiego nie wystawia. W końcu dał za wygraną i ruszył w stronę wyjścia. Ledwo zamknął drzwi wziął kule pod pachy i z wielką werwą ruszył w stronę samochodu, a do towarzyszącego kolegi mówi: "Kur.. i tak muszę iść do POZ, bo tu się nic nie da załatwić".

Mąż pytał mnie, czy często zdarzają się takie sytuacje. Moja odpowiedź: TAK, nawet bardzo często. Wzywanie karetki do nieistniejących, wyimaginowanych dolegliwości to już standard. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że przez takie symulowanie ktoś, kto naprawdę potrzebuje pomocy otrzyma ją w późniejszym terminie, a może nawet w ogóle. Pomyślmy o tym, że kiedyś ktoś z naszych bliskich np. dostanie zawału, a karetka będzie jechała baardzo długo bo wcześniej "załatwiała" Pana, który stwierdził, że chce poumilać czas pracownikom służby zdrowia i wymyśli sobie jakąś przypadłość. I drugi przypadek, kiedy nadużywasz pomocy, a później potrzebujesz jej naprawdę. Nikt nie traktuje serio nagminnych symulantów!!!