środa, 21 stycznia 2009

Symulanci

Usłyszane od męża, który czekał w poczekalni (na przeciwko wejścia dla karetek) aż skończę pracę. Siedzi spokojnie na krzesełku i słyszy dochodzące zza drzwi jęki i okrzyki. Po chwili na poczekalnie wchodzą ratownicy z bardzo krzyczącym i wręcz zwijającym się z bólu pacjentem (prawdopodobnie uraz nogi). Mija około 20-30 minut, ten sam mężczyzna kroczy po korytarzu w stronę wyjścia, przebierając żwawo nogami, jak gdyby nigdy nic go nie bolało, na twarzy pogodny uśmiech. Normalnie, nasi lekarze cuda czynią, mają "ręce, które leczą".

I przypomniał się mi od razu przypadek chłopaka, który był zaopatrywany u nas na Ostrym Dyżurze (również jakiś uraz nogi). Po kilku dniach przyszedł do nas z powrotem. Oczywiście wszedł o kulach, z miną cierpiętnika - a nuż ktoś przepuści w kolejce. Chciał zwolnienie z pracy. Ciężko było wytłumaczyć, że na Izbie Przyjęć nikt czegoś takiego nie wystawia. W końcu dał za wygraną i ruszył w stronę wyjścia. Ledwo zamknął drzwi wziął kule pod pachy i z wielką werwą ruszył w stronę samochodu, a do towarzyszącego kolegi mówi: "Kur.. i tak muszę iść do POZ, bo tu się nic nie da załatwić".

Mąż pytał mnie, czy często zdarzają się takie sytuacje. Moja odpowiedź: TAK, nawet bardzo często. Wzywanie karetki do nieistniejących, wyimaginowanych dolegliwości to już standard. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że przez takie symulowanie ktoś, kto naprawdę potrzebuje pomocy otrzyma ją w późniejszym terminie, a może nawet w ogóle. Pomyślmy o tym, że kiedyś ktoś z naszych bliskich np. dostanie zawału, a karetka będzie jechała baardzo długo bo wcześniej "załatwiała" Pana, który stwierdził, że chce poumilać czas pracownikom służby zdrowia i wymyśli sobie jakąś przypadłość. I drugi przypadek, kiedy nadużywasz pomocy, a później potrzebujesz jej naprawdę. Nikt nie traktuje serio nagminnych symulantów!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz